BURMISTRZ MIASTA KWIDZYNA
Członkowie
Klubu Małej Ojczyzny Kwidzyńskiej
Tradycją jest, że raz w roku członkowie Klubu Małej Ojczyzny Kwidzyńskiej spotykają się podczas obchodów Dni Kwidzyna.
Jest mi szczególnie miło zaprosić Państwa na kolejne spotkanie w dniu 18 czerwca 2005 r. W programie uroczystości proponujemy udział w uroczystości wręczenie nagrody Człowieka Roku 2004.
Niewątpliwą niespodzianką tegorocznego spotkania, będzie prezentacja wspomnień Kwidzyniaków pt. „Kwidzynienie … ptakom podobni”.
Licząc na Państwa liczny udział,
Z poważaniem
/A.Krzysztofiak/
***
„Każdy ma swoje miejsca szczególne. Dla mnie, takim miejscem, było zakole małej rzeczki, w pobliżu miejsca, gdzie rzeka Liwa już prostuje swój bieg aby za chwilę, zaledwie za kilka kilometrów, zakończyć go w Nogacie. To miejsce to Barcice k/ Ryjewa. Minęło ponad pięćdziesiąt lat a wydaje się, że odciśnięte w pamięci dziecka otoczenie, z piękną przyrodą, wypłaszczonym terenem od strony Wisły i obszarem żyznej ziemi uprawnej, po drugiej stronie opartej o ścianę szumiących lasów, w niczym się nie zmieniło.
…….
Przybyliśmy do Trakhermerweilde, bo tak wtedy nazywały się Barcice k/Ryjewa. Miejscowość tę zamieszkiwała ludność niemieckojęzyczna. W jednym z miejscowych zagród jakiegoś niemieckiego „bauera” swoją kwaterę mieli żołnierze radzieccy. Ich komenda zajmowała się administracją w rejonie. Byliśmy tam pierwszą polską rodziną
……
W niewielkiej przecież miejscowości istniały dwa kościoły, które nazywaliśmy ewangelickimi. W otoczeniu tych kościołów dobrze zagospodarowane cmentarze. W rzeczywistości były to oznaki przebywania na tych terenach Mennonitów, przybywających do Ryjewa i Barcic gdzieś w XVI wieku, pewnie nawet do XVIII, z Niemiec lub Niderlandów. Dzisiaj pozostały tylko ślady ich bytności, zaledwie szczątki fundamentów po kościołach i kilka mogił z nieźle odrestaurowanymi nagrobkami. Kościoły były czynne, funkcjonowały do niedawna normalnie. Gruntownie wyposażone wyglądały tak jakby dopiero niedawno ktoś pogasił świeczki po odbytym dopiero co nabożeństwie.
……..
W chwilach zadumy nad przebiegiem mojego życia często nawiedza mnie refleksja, że miałem szczęście do dobrych nauczycieli i to zarówno w szkole podstawowej jak i liceum, że miałem rozumnych rodziców, którzy widząc moją ochotę do nauki wspomagali mnie w tym. Nauczycielom jednak kłaniam się osobno.”
Józef Rzeszutek
***
„…Przydzielono nam dom przy ul. Mickiewicza 72. Dom prezentował się okazale, gorzej było wewnątrz. Kwaterujący tam poprzednio żołnierze sowieccy spali razem z końmi, a poprzedni niemieccy lokatorzy gustowali w kolorach ścian ciemnobrązowych z domieszką czerni. Brr. Nie było prądu, wody i gazu. Wodę można było czerpać u zbiegu Mickiewicza i Grunwaldzkiej. W pokojach na piętrze ściany nosiły ślady wiszących tu niegdyś obrazów. W przydomowym ogrodzie odkryliśmy natychmiast stertę łusek armatnich oraz wykop, w którym poprzednio stało działo.
Pusta dotychczas ulica zaludniała się nowymi przybyszami. Tylko w jednym, sąsiednim domu pod 74 mieszkali autochtoni pp. Ćwikowie z wnuczką, szczuplutką i wiotką jak wierzbowa gałązka – Małgosią, u której w późniejszych licealnych latach przesiadywać będzie Krysia Sokołów.
Powoli nawiązywały się znajomości, tworzyły dziecięce „wojska” i „bandy”, które penetrowały opustoszałe, wypalone domy przy obecnej ul. Wschodniej. Tam przy Wschodniej, gdzie dziś stoją całkiem zgrabne domy istniał nasz „poligon” – tzw. Jama – ogromny dół, z którego Niemcy pobierali piasek na potrzeby budownictwa. Tam „wojska” toczyły „krwawe” boje na łuki, proce, dzidy i pięści. Gdzieś na początku lat 50-tych nasza „Jama” stała się miejskim wysypiskiem.
Wymarzonym terenem dziecięcych zabaw były łąki nad rzeką Liwą. Któż ze starszych mieszkańców nie pamięta kąpieli na „Kaczym Dołku” czy „Bocianim Gnieździe”. Tam , podobnie jak większość moich rówieśników nauczyłem się pływać i łowić ryby…”
Zbigniew Łoś
***
Realizacja wniosku dotyczącego opracowania wspomnień ludzi, którzy znaleźli się w Kwidzynie „skądś” i odeszli stąd „dokądś” zostawiając w mieście swoje młodzieńcze lata a zabierając ze sobą dobro i mądrość, doczekała się szybkiej realizacji. Nie czekając na wydanie książki Bożena Bardelska wszystkie napisane przez byłych kwidzyniaków wspomnienia umieszcza w „Kurierze Kwidzyńskim”.
Na tej stronie nie będziemy publikować całych tekstów wspomnień, namawiając czytelników do zapoznania się z nimi w „Kurierze” i w książce, która niebawem zostanie złożona. Ale, by wzbudzić zainteresowanie, by pobudzić do wspomnień zacytowane zostaną fragmenty wspomnień, które już napłynęły.
„Nic nie powstaje bez przyczyny, lecz wszystko z oznaczonego powodu i konieczności”
/Demokryt/
***
Otrzymaliśmy list od profesor Ireny Słowińskiej. Cytujemy jego fragment,
by z zadowoleniem zauważyć jak ważne są Wasze wspomnienia, jak rozchodzi się informacja o ludziach i sprawach, których nie należy zapominać.
„…. Ogromnie cieszę się, że otrzymałam dwie opowieści napisane przez mojego byłego ucznia Mariana Sz. Bardzo mocno dziękuję i wdzięczna jestem za pamięć o mnie. Pani Profesor Stanisława Sienkiewicz była w Liceum Wychowawczynią klasy, w której byłam. Skserowałam to piękne opisanie i wysłałam je sześciu moim koleżankom, a trzy moim krewnym, absolwentkom Liceum Ogólnokształcącego w Kwidzynie. Pięknie opisana też jest pani Profesor Zofia Królak- składam dzięki i uznanie. …”
***
Krzysztof Bochus „Mój Kwidzyn”
Mam silne przekonanie, że młodość spędzona w Kwidzynie była jak dobry fundament pod to, co budowałem później całe dorosłe życie: rozbudziła u mnie głód wiedzy, poszerzyła moje horyzonty i w dużym stopniu uformowała mnie jako człowieka.
Nie zawsze byłem tego świadomy. Kiedy w 1974 roku, jako 19 latek, wybierałem się do Warszawy na egzaminy wstępne – marzyłem tylko o jednym: aby zdać na Uniwersytet i otworzyć nowy rozdział w swoim życiu. Kiedy mnie przyjęto na studia, „prowincjonalny” Kwidzyn natychmiast zbladł w moich oczach, a stolica zajaśniała blaskiem nowych, fascynujących możliwości.
W późniejszych latach Kwidzyn odwiedzałem rzadko. Trzeba było wielu lat, abym na nawo odkrył smak tego miasta. Aby powróciła mi pamięć małej ojczyzny i nostalgia za czasem czystych źródeł i pierwszych wzruszeń.
Kwidzyn z tamtych lat to dla mnie przede wszystkim ludzie, których spotykałem na swojej drodze. ….. …..Ale Kwidzyn z tamtych lat to nie tylko ludzie – to także miejskie klimaty, niezwykłe miejsca i „tajemnicze ogrody” młodości.
Wychowywałem się w przedwojennej, dobrze zachowanej kamienicy przy ul. Świerczewskiego 27 (obecnie gen. Hallera). Ludzie żyli tu blisko siebie. Na samym środku podwórka rosła dorodna grusza. Raz do roku odbywało się gruszobranie. Zbierali się wszyscy lokatorzy, młodzież właziła na drzewo i zbierała owoce, które później próbowano sprawiedliwie podzielić pomiędzy wszystkie rodziny. Nie brakowało oczywiście drobnych swarów, ale grusza z całą pewnością była oryginalnym lepiszczem więzi sąsiedzkich.
Blisko stąd było też do poniemieckich cmentarzy z dobrze zachowanymi grobowcami poprzednich włodarzy miasta. Pamiętam marmurowy grobowiec niemieckiego admirała, który zginął na Samoa w 1905 roku. W głębi cmentarza przyciągał naszą uwagę grobowiec, dekorowany dziesiątkami półszlachetnych, mieniących się w słońcu kryształów górskich. Niestety, jeszcze za moich licealnych czasów, cmentarz wyburzono i w jego miejscu założono park.
Po drugiej stronie domu rozciągał się zdziczały ostęp, zwany przez nas „Małpim gajem”. Głęboki, zarośnięty parów był idealnym terenem do zabaw w Indian z walecznego plemienia Apaczów.
A mijając mury pobliskiej rzeźni dojść można było do torów, za którymi rozpościerały się zimowe trasy saneczkowe.
Pamiętam, jakim zaskoczeniem było dla nas odkrycie, że staw w „Małpim gaju”, pod grubą warstwą błota i szlamu ma cembrowane brzegi i w rzeczywistości był kiedyś parkową, zadbaną sadzawką.
To wtedy zrozumiałem, że przed nami żyli i umierali w tym miejscu inni – i że przed Kwidzynem był Marienwerder.
Innym magicznym miejscem była targowica, gdzie odbywały się cotygodniowe targi. Jednym
z pierwszych zapamiętanych obrazów był widok cygańskich wozów zdążających na targ. Handlowano tu końmi, drobiem i wszelaką drobnicą, z gołębiami pocztowymi włącznie. Później targowisko przeniesiono na obecne miejsce przy ul. Słowiańskiej. Do dziś pamiętam cotygodniowe wyprawy na targ z moją mamą, z którego wracaliśmy objuczeni jabłkami, śliwkami, kurzymi jajami i słoikami ze śmietaną. Mam wrażenie, że później nigdy już nie jadłem ani takich śliwek, ani takiej śmietany…
Lata licealne spędziłem już pod nowym adresem, przy ul. Braterstwa Narodów, vis a vis katedry. Do dziś pozostaję pod wrażeniem surowego piękna tego krzyżackiego zamczyska. Dobrze pamiętam pasterki w katedrze: dzięki swej monumentalnej scenerii i panującemu wewnątrz półmrokowi, jakieś inne, przejmująco gotyckie w swoim wyrazie.
Mój Kwidzyn – długo nieobecny – powrócił do mojej pamięci. Nie winię się za tę rozłąkę. Zapewne trzeba było upływu czasu, aby dojrzeć do takiego powrotu.
Chciałbym uniknąć sentymentalizmu, jaki drażni mnie w wielu wspomnieniach. Dlatego powiem tylko jedno – cieszę się z tego powtórnego spotkania.
***
Andrzej Kaliwoszka „Mój Kwidzyn”
W 1946 roku z tym miastem związał się mój los i do dzisiaj trwa we mnie poczucie łączności z Nim.
Kwidzyn jest to moja „mała ojczyzna” – bliska i przyjazna w młodości, ale i teraz.
Gdy jestem w tym mieście – rozpoznaję pamięcią ulice, domy i zdarzenia…. dom własny z którego opuściłem to miasto. Wszystko potwierdza swoje miejsce w mojej pamięci – ale czy jest tym samym miastem i miejscem mojego życia?
Jednoznacznej i krótkiej odpowiedzi nie potrafię sformułować. Nie da się też opisać wszystkiego co było moim udziałem w tym mieście, w moich szkołach, w moim młodzieńczym dojrzewaniu i doświadczeniach.
Jaki mieli charakter i co spowodowali ludzie mnie otaczający, jakie były ich czyny i dokonania?
Mała ojczyzna, a ma tak wiele wątków i tematów, które nie powinny być pominięte!
… poznawałem miasto. Cała dzielnica otaczająca Katedrę i Zamek – to wypalone mury wielu budynków. Był to rejon zupełnie nie zamieszkały. Katedra była czynnym kościołem i chodziliśmy do niej z wieloma kolegami, nie tylko w niedzielę. Biegaliśmy tam pomagać sprzątać braciszkowi zakonnemu, grać z nim w piłkę i słuchać jego różnych ciekawych opowieści o świecie. Był zawsze bardzo radosny i życzliwy nam małym chłopcom. Z zachęty jego i proboszcza uczyłem się ministrantury po łacinie. Niestety niewiele z tego rozumiejąc.
Biegaliśmy do Zamku – stał otworem, nie było w nim żadnego wyposażenia ani szyb w oknach. Po ogromnych pomieszczeniach hulał wiatr. Na ścianach były jakieś rosyjskie napisy a w jednej z największych sal ogromne prymitywne malowidło bodajże z walką czołgów. Gdanisko stało tak jak dzisiaj – na jego końcu były postrzelane tarcze a za nimi całe skrzynie piasku. Rosjanie mieli tutaj strzelnicę. Otoczenie zamku pełne było gruzów.
Centrum miasta nie było zniszczone – najważniejsze ulice to była Dworcowa /obecnie Chopina/,
1 Maja /obecnie Piłsudskiego/ i Braterstwa Narodów. Pamiętam na tych ulicach różne sklepy. Działała apteka na Braterstwa Narodów /istnieje i dzisiaj/ Do tej apteki chodziłem kupować perfumy dla Mamy, sprzedawano je na wagę do małych buteleczek.
Na wprost ulicy 1 Maja przy Braterstwa Narodów był Dom Dziecka nr.2. Mieszkały w nim też, sieroty przywiezione ze wschodu z naszych Kresów. Mieszkańcy tego domu chodzili razem ze mną do szkoły. Miałem tam wiele koleżanek i kolegów. Były to biedne dzieci. Wszyscy byliśmy ubodzy
a one szczególnie. Wychowankowie nie mieli teczek na podręczniki – zeszyty i książki nosili w wykonanych własnoręcznie dwóch okładkach z grubej tektury połączonych zmyślnie sznurkiem. Było tam wiele rodzeństw, duża grupa wychowanków tego domu ukończyła później studia i są lekarzami, farmaceutami, prawnikami. Wtedy były to dzieci bardzo aktywne, przodujące sportowo i bardzo się wspierające – w obronie współwychowanków stawała zawsze cała grupa…..
***
Anna (z d. Machutta) Różycka
„….z drewnianą walizeczką przejechałam z Tatusiem całą Polskę, aby zamieszkać w Kwidzynie na ul. Koszarowej nr 3 razem z Ciocią Elą i Wujkiem Leonardem Ułanowskim oraz Basią i Zosią (Basia jest moją rówieśnicą, Zosia zaś dwa lata młodsza). Droga, pełna przygód, bardzo mnie do Ojca zbliżyła. Jechaliśmy przecież przez dwie doby, więc musiałam się do kogoś przytulić i chyba już wtedy Ojciec stał się dla mnie najważniejszą osobą na Świecie. Tam mieszkałam w Kwidzynie
– ul. Koszarowa 3. Dom był duży. W ogródku przed domem rosły dwa olbrzymie świerki. Zajmowaliśmy tylko jedno mieszkanie, na parterze, po lewej stronie. Reszta pomieszczeń była pusta. Na pierwszym piętrze środkowy pokój po prostu nie miał przedniej ściany, wiec trudno było tam zamieszkać. Ulica była oświetlona lampami gazowymi. Co wieczór pan na rowerze, nie schodząc z niego, zapalał każdą lampę z osobna. Podziwiałam go jak on to robi, bo rower był wtedy nieosiągalnym marzeniem, a jeszcze do tego taka umiejętność, to już było coś! Pan „lampiarz” był przez nas dzieci oczekiwany. Gasiło się natychmiast światło, siadało na tapczanie
i przy blasku lekko fioletowego światła mój Tatuś opowiadał nam bajki. Od strony podwórka był duży ogród, a w nim krzaki agrestu, porzeczek i jabłek, których smak czuję do dzisiaj. Nigdzie na świecie nie ma takich papierówek jakie rosły w ogrodach kwidzyńskich. Ogród zresztą był zaczarowany. Każda z nas miało swoje ulubione miejsce w ogrodzie, swoje drzewo.”
***
Krystyna (z d. Sokołów) Gromek
„Życie biegło zwyczajnie. Było trudno, brakowało pieniędzy, działy się rzeczy i sprawy,
które niekoniecznie docierały do mnie i niekoniecznie je rozumiałam. Ale to co było prawdziwie istotne, to spokój. Stałam z moją przyjaciółką Małgosią – rodowitą kwidzynianką, na balkonie i patrzyłyśmy na ludzi idących na spacer na Miłosną. Obydwie marzyłyśmy o pięknych sukienkach
z malowanej żorżety, które nosiły co strojniejsze panie. Może nawet nie takie piękne były te suknie, ale tak się nam wtedy podobały… Kiedy Mama wysyłała mnie do sklepiku na rogu Toruńskiej i Grudziądzkiej ( gdzie jest obecnie restauracja chińska), dawała mi do ręki ściśle odliczoną kwotę pieniędzy. I zawsze w tej kwocie zmieściły się moje zakupy, bo ceny były przez lata stałe. Można było prowadzić swoją domową gospodarkę przewidując ceny, przewidując wydatki i oszczędzając na najmniejsze nawet inwestycje. Niedawno, w domowej dokumentacji znalazłam zaświadczenie potwierdzające zakup kuchenki czteropalnikowej z piekarnikiem. Nie, nie, to nie był kwit ze sklepu, to było zaświadczenie, że pan Sergiusz Sokołów kupił tę kuchenkę. „Zaświadcza się”. Wyobrażasz to sobie Bożeno, młodsza ode mnie o wiele lat? Tego nawet ja nie jestem w stanie przywołać jako sensownej potrzeby dokumentowania każdego zakupu. Ale budzi się refleksja, która przypomina, że może taka kontrola była zabezpieczeniem przed szabrownictwem, przed jakimiś handlowymi kantami, jakimiś powojennymi krętaczami? To teraz niepojęte, ale wtedy było zwyczajne. I radosne, bo kupiliśmy, raczej zdobyli, kuchenkę gazową. Pewnie, że żyło się niełatwo. Ale jeśli u mnie w domu były gotowane na obiad kluski czy pierogi, Mama kategorycznie wymagała, abym zaniosła wodę spod tych klusek do sąsiadów, którzy w chlewiku na podwórku hodowali świnki i te „kluszczany” były im przydatne. Kiedy nasza sąsiadka Helena wybierała się na czyjeś wesele, występowała w eleganckiej sukni mojej Mamy. Taka pożyczka była czymś zwyczajnym. Kiedy urodził się mój brat, sąsiadki zeszły się ze świeżo upieczonym ciastem, by Mamę uhonorować i zobaczyć Maluszka. Można by powiedzieć, że to życie było jakieś wiejskie, jakieś przaśne. Teraz myślę, że to właśnie takie zasady i zwyczaje spowodowało, że zadzierżgnięte zostały więzy trwałe, na całe życie. O, to do tego właśnie tęsknię…”
***
Małgorzata Ćwik (Margot Marcus) – Hamburg
„Data moich urodzin jest niezwykła, bo 17 września 1939 roku. O tej niezwykłości dowiedziałam się wiele lat później i to nawet nie w Polsce. Bo Dziadkowie , którzy mnie wychowywali nie wprowadzali mnie w historię i politykę. Więc urodziłam się tego właśnie dnia, w tym właśnie roku w mieście niemieckim Marienwerder, w którym mieszkało także sporo Polaków. Moja Babcia, z domu Podjacka, jako dziewczyna, mieszkała za Wisłą, w Dąbrówce.
Pochodziła z rodziny autochtońskiej, tu osiadłej. Dziadek był Niemcem, ale jego mama, a moja prababcia pochodziła z Potockich. Z „tych” Potockich. Piszę o Dziadkach, nie o rodzicach, bo wychowywali mnie właśnie dziadkowie.”
***
Krystyna Gromek – Wspomnienie o Józku Kołakowskim
„Wiele, wiele razy zastanawiałam się nad niezwykłością mojego szkolnego kolegi, męczyłam się ze znalezieniem określenia, które wyjaśniałoby jego charyzmę, czy co to tam było. I nagle po śmierci Piotra Skrzyneckiego, kiedy zadawałam sobie pytania o wielkość tego krakowianina z „Piwnicy pod Baranami” uświadomiłam sobie, że przecież Piotr S. nie pisał tekstów, nie grał, nie śpiewał, nie komponował. A czemuś szły za nim tłumy. I pojawiło się we mnie jedno słowo. „Bo on był magiem”. I natychmiast zrozumiałam, że magiem naszego życia był nasz szkolny kolega Józek Kołakowski. Szliśmy za nim wszędzie, wspominamy go stale, jest dla nas do dziś i zawsze wartością niezapomnianą.”
***
Krystyna (z d. Gościcka) Bobkowicz
„Czasy, zaraz po wojnie, były ciężkie. Mama, chorowała. Przestała pracować i zajmowała się domem i nami – dziećmi. W ogródku, w komórce, jak prawie wszyscy w owych czasach, hodowaliśmy świnkę. Po lekcjach biegałam zbierać dla niej pokrzywy nad torami. A na święta, znajomy masaż, robił świetne wyroby W ten sposób obchodziło się mizerię kartkową.
W pózniejszych latach można już było kupować produkty, żywność od gospodarzy na rynku przy ul. Słowiańskiej. Chodziłam tam z mamą. Pamiętam ten smak masła zawiniętego w liście chrzanu, smak gęstej śmietany oraz żywy drób umieszczony w klatkach.”
***
Marian Szarmach – Wspomnienie o Pani prof. Zofii Królak
„Do Liceum Ogólnokształcącego w Kwidzynie trafiłem z Łasina we wrześniu 1952 r. i od tego czasu zaczął się mój związek z tym miastem, któremu pozostaję wierny. Z perspektywy czasu
i doświadczeń widzę, że była to dobra szkoła mogąca się pochwalić nauczycielami o przedwojennej praktyce i etosie inteligenckim. Wśród nich była łaciniczka ś.p. Zofia Królakowa, która obdarzyła mnie później swoją przyjaźnią dlatego też czuję się zobowiązany przybliżyć tu jej sylwetkę. Uczyła na szczęście w czasach, kiedy łacina nie była traktowana po macoszemu, tylko jako język będący wspólnym mianownikiem kulturalnej Europy, bez którego nie można sobie było wyobrazić prawdziwej edukacji ogólnej. Zaczęto z nią walczyć u nas na dobre już po jej śmierci w imię rzekomych racji praktycznych i to tak skutecznie, że dzisiejsi spikerzy radiowo-telewizyjni nie potrafią wymówić paru słów w tym języku bez tyluż błędów. Może ockniemy się we Wspólnej Europie, boć tam pamięta się skąd wyrastają nasze korzenie.”
***
Marian Szarmach – Wspomnienia o Pani prof. Stanisławie Sienkiewicz
„Grande dame brillante”
Jesienią 1980 r. znalazłem się wreszcie po wielokrotnych odmowach paszportu, w Genewie jako stypendysta prestiżowej w świecie klasyków Fondation Hardt w międzynarodowym towarzystwie. Wszyscy wyczekiwali z zaciekawieniem, komu zostanie przyznana literacka nagroda Nobla. Kiedy otrzymał ją Czesław Miłosz, zapanowało zdziwienie, gdyż nikt o nim nie słyszał. Zaczęto mnie pytać, co o nim wiem. A ja wiedziałem, kim jest, gdyż w r. 1956 przed Pazdziernikiem (!) miała odwagę mówić nam o nim na lekcjach języka polskiego profesor Stanisława Sienkiewiczówna. Świadomie używam tej formy jej nazwiska, gdyż starym zwyczajem tak się podpisywała podkreślając zawsze, że polszczyzna ma po to pewne końcówki, by z nich korzystać. Ale nie tylko końcówką nazwiska sięgała czasów przedwojennych, lecz przede wszystkim tym, że była prawdziwą damą w dawnym stylu. W tamtych czasach można było być damą? Smukła, uczesana w kok, zawsze elegancka, zawsze zadbana, a przecież po wojnie nie tylko uczennice, ale i nauczycielki chodziły w czarnych lub granatowych fartuchach z podszewki. Pani Sienkiewiczówna „upiększała” go białym kołnierzem Słowackiego. Na uroczystych okazjach pokazywała się w stalowej garsonce i białej bluzce zawiązanej w kokardę. Tą skromną elegancją jakby dawała nam lekcję, że i w trudnych czasach nie wolno rezygnować z estetyki i że ważniejsze jest być niż mieć.”
***
Edward Hulewicz
„Marzyłem, więc o śpiewaniu, czasami wystawałem z rozpłaszczonym nosem na szybie miejscowego dancingu i myślałem sobie: ach być tak refrenistą na takim dancingu, niczego już by mi nie było trzeba. W jakiś czas potem włączyłem się do pracy w ruchu amatorskim w miejscowym Domu Kultury i tam w gronie udzielających się, a nie wyżytych artystycznie adeptów sztuki wokalnej uradziliśmy, że należy w jakiś sposób tego „kołchoźnika” zagospodarować. Ktoś dał pomysł, żeby urządzać w nim koncerty życzeń dla miejscowych słuchaczy. Nie przypominam sobie szczegółów, jak to się udało załatwić, bo znając realia tamtych czasów, to graniczyło z cudem. Ale udało się. Studio mieściło się w jednym z pomieszczeń na zapleczu poczty, gdzie raz w tygodniu w niedzielę dawaliśmy kilkunastominutową audycję koncertu życzeń na żywo. Na pierwszych wydaniach wymyślaliśmy nadawców i adresatów, ale z czasem zaczęły napływać listy i nasza audycja rozszerzyła swój czas antenowy do pół godziny. Przyjęliśmy zasadę, że strona muzyczna będzie polegać na własnych produkcjach, a więc wokalista i akompaniament, najczęściej akordeon, bo fortepianu na poczcie raczej nie było, no i gitary. Było to pewnie żałosne, ale powodzenie kołchoźnikowy koncert życzeń miał i trwał dość długo.”
***
Krzysztof Kamiński
„Gdy w wyniku działań wojennych w 1945 roku Marienwerder przestał istnieć, a historyczną nazwę Quidin spolszczono na Kwidzyn, mój ojciec Fabian Kamiński z Opoczna w kieleckiem gdzie do tego czasu mieszkał z rodziną, wyjechał na Ziemie Odzyskane w poszukiwaniu „ziemi obiecanej”, lepszej, bogatszej i szczęśliwszej. Trafił do Kwidzyna. To, że tu został, było tylko czystym przypadkiem. Już 20 sierpnia został zatrudniony w Kwidzynie, z racji posiadanego wykształcenia rolniczego , na stanowisku kierownika Powiatowego Biura Rolnego, jako Powiatowy Pełnomocnik do Akcji Siewnej….. …Ojciec bardzo dużo pracował, miedzy innym dodatkowo w Towarzystwie Wiedzy Powszechnej. Systematycznie dojeżdżał rowerem do pobliskich wsi z wykładami dla rolników.”
***
Danuta (z d. Oliwa) Ostrowska
„Wspomnę teraz moje przyjaciółki z liceum – dwie Krysie – Bułyk i Gościcką. Do dziś się dziwię jak to się mogło stać, że zaprzyjaźniłyśmy się. Obie Krysie mieszkały obok siebie, chodziły przez 7 lat do tej samej klasy w szkole podstawowej i siedziały w jednej ławce. Nagle obie ofiarowały mi swoja przyjaźń. Przyjaźń w trójkę nie jest łatwa, ani częsta, zwykle jest niemożliwa. My nigdy nie kłóciłyśmy się, nigdy dwie nie spiskowały przeciwko trzeciej. Nie miałyśmy przed sobą sekretów i nie plotkowałyśmy na siebie. Kiedy to teraz wspominam, wiem, że zdarzyło się nam coś wielkiego i wyjątkowego. To, że życie rozdzieliło nas na wiele lat, że nie korespondowałyśmy ze sobą i nie spotykałyśmy się – nic nie zmieniło. Nadal jesteśmy sobie bliskie tak, jak byśmy się rozstały wczoraj. Widać to prawda, że „stół na trzech nogach stoi najpewniej!””
***
„Kwidzyn widziany oczami dziecka” – Eleutera Gumowska
W roku 1943 zawalił się cały mój dotychczasowy świat. Moja mała ojczyzna wołyńska, stanęła
w ogniu ukraińskich pogromów. Zginął mój ojciec, spłonął mój rodzinny dom, zginęło poza ojcem wielu krewnych i znajomych.
…..Wiosną 1945 r. ptakom podobni, wracali ludzie do swoich domów, czasami tylko do swoich stron. Nie wszyscy jednak mieli dokąd wracać, a przecież każdy chce mieć swój dom, a szczególnie dzieci. …
…Do kraju, do Kwidzynia ( tak się wówczas pisało) wróciliśmy we trójkę. Płynęliśmy z Lubeki do Szczecina angielskim statkiem wojskowym, a później pociągiem do Kwidzynia. Kwidzyn, po bardzo zrujnowanym Szczecinie, zrobił na mnie bardzo miłe wrażenie. Domy stoczone sadami, w śnieżnej szacie ( to był grudzień) wyglądały jak z bajki.
Urokliwy jest Kwidzyn w każdej porze roku….
…Moje życie koncentrowało się wokół ulic: Krańcowej, Żeromskiego, Mickiewicza i Południowej. Więzi rodzinne były bardzo silne. Odwiedzaliśmy się bardzo często, a już zawsze w niedzielę. I to nic, że a poczęstunek musiały czasami wystarczyć owoce z ogródka. Pierwszą choinkę (od 1939 roku) w moim nowym domu, też wspominam z rozczuleniem. Nie było wymyślnych ozdób, a parę groszy wystarczyło na cukierki w kształcie rybek, które kupiłam w sklepie p. Obroślińskiego na ul. Żeromskiego. Do tego były czerwone jabłuszka z własnego sadu i upieczone przez mamę pierniczki…..
…..Wrastałam w ten nowy świat, kształtowała się w sercu moja nowa Mała Ojczyzna”.
***
W rubryce „Kuriera Kwidzyńskiego” „Muzyczne fascynacje” znalazły się wspomnienia Włodzimierza Nahornego sprowokowane pytaniami Edwarda Hulewicza.
„…Jestem dzieckiem drogi, bo rodzice mieszkali na Wołyniu, moja siostra i brat jeszcze się urodzili na terenie dzisiejszej Ukrainy, ale jak wybuchła wojna trzeba było się przemieszczać i jednym z przystanków był Radzyń Podlaski, gdzie ja się urodziłem.
Ale to nie był koniec wędrówki, bo następnymi etapami, które bardziej znam z opowiadań,
niż sięgam pamięcią, to wiem, że była Łódź, Warszawa, i gdzieś w czterdziestym bodajże siódmym roku rodzicie wylądowali w Kwidzynie.
….całe dzieciństwo spędziłem w Kwidzynie, co wspominam z ogromnym ciepłem i sympatią. Jak mam jakieś trudne chwile, to cofam się myślami do tamtych czasów, które jawią mi się jako cudowne lata, spędzone w otoczeniu zieleni w przydomowym ogródku. Domek mieścił się przy ulicy Świerczewskiego – wtedy tak się ona nazywała, dziś pewnie inaczej. W pobliżu, pamiętam, był stary, poniemiecki cmentarz i szpital. W Kwidzynie skończyłem szkołę podstawowa i muzyczną.
…miesznostką, która zaważyła na moim życiu, to była „obrona pianina” w Kwidzynie. Jak się rodzicie wprowadzili do poniemieckiej willi zastali w niej pianino. Ale czasy były takie, że władza nie zgadzała się, żeby stało coś bezużytecznie. W związku z tym urządzono w teatrze – to była bardzo poważna sprawa – konkurs dla wszystkich mieszkańców mających ten sam problem. Ktokolwiek
z rodziny umiał grać, musiał popisać się przed wysoką komisją, żeby było wiadomo, że to pianino będzie spełniało swoją rolę. Siostra oblała ten egzamin i ja mający jakieś sześć – siedem lat, zostałem wypchnięty do walki o to pianino, mimo, że niewiele umiałem grać, jedynie przyuczony trochę przez siostrę. Coś tam zagrałem i o dziwo, szacowna komisja uznała, że pianino może u nas pozostać pod warunkiem, że rodzice poślą mnie do szkoły muzycznej. Gdyby nie ten przypadek, to nie byłoby takie pewne, że ja w ogóle pójdę w tym kierunku. …Ten komiczny epizod niejako określił moją przyszłość. ” Wyimki z tekstu Włodzimierza Nahornego.
***
Tekst o znanym akwaryście i fotografiku Zdzisławie Walterze napisała Bożena Bardelska.
„…Poznaliśmy się podczas pierwszego spotkania członków Klubu Małej Ojczyzny Kwidzyńskiej
w roku 2002. Powiedział wtedy, że urodził się w miejscowości Stryj w 1930 roku. Do Kwidzyna trafił w roku 1945. Był jego mieszkańcem zaledwie pięć lat, ale czuje się z tym miastem związany i przyznaje, że tu są jego korzenie….
Zdzisław Walter zajmuje się malarstwem, rysunkiem i fotografią, choć, jak sam przyznaje, ostatnio najchętniej maluje akwarele. Ma za sobą wiele wystaw.
…Dziś leżą przede mną katalogi z jego wystaw. Podziwiam wręcz graficzne zdjęcia z wystawy „Codzienność i ślady egzystencji”. Wykonane przy użyciu czarno – białej techniki, intrygują sposobem widzenia artysty. Moją uwagę na długo przykuło zdjęcie wieżowca, a właściwie jego fragmentu, puste, martwe okna i tyle. Ot, brzydota naszych czasów, a jednak jest to piękna fotografia, skłaniająca do refleksji. Tory tramwajowe na wybrukowanej ulicy, jakaś budowla porośnięta bluszczem tak dokładnie, że zatraciła swoją tożsamość, dłoń wykuta w skale zestawiona z męską dłonią, I przyznaję, że intrygują mnie te ślady egzystencji przedstawione przez Zdzisława Waltera.”
***
Benedykt Kopyciński.
„Urodziłem się w 1954 roku prawie dosłownie „w cieniu katedry” i mieszkałem tam na stałe przez około 14 lat. Ocalały – jako jeden z nielicznych na kwidzyńskiej Starówce – dom przy ul. Targowej 2, był moim domem rodzinnym, w którym przyszedłem na świat i mieszkałem na stałe przez 14 pierwszych lat swojego życia. Rodzice przywędrowali tu zaraz po wojnie z niedalekiej polskiej Lubawy.
Z przełomu lat 50-tych i 60-tych pamiętam jeszcze kikuty wypalonych domów Starówki. Graliśmy w piłkę na trawie pokrywającej nie do końca rozebrane jeszcze budynki, gdzie spod cienkiej warstwy ziemi wystawały fundamenty zburzonych domów. Kryjówek było bardzo dużo. Był – nazywany przez nas Starym Domem, – nie do końca zburzony budynek, w który mieścił się skład mebli. Obecnie są tam bloki przy ul. Braterstwa Narodów. Była Stara Pralnia na rogu Targowej i Brat. Narodów, po której nie ma już śladu. Były miejsca dla nas dzikie, tajemne, zarośnięte krzakami i chwastami, gdzie można było się ukryć, bawić w podchody, odkrywać inny świat…
A wszystko to w centrum 25 – tysięcznego miasta. Czy mogła być lepsza sceneria dla beztroskich, dziecięcych zabaw? Nikt z nas przecież nie myślał wówczas o tragedii jaka rozegrała się tu kilkanaście lat wcześniej…”
***
Danuta Torzewska.
„Nie mieszkam w Kwidzynie od czasu zdania matury w liceum w 1966 roku. Kwidzyn istnieje, jednak we mnie głęboko, do teraz i chyba na zawsze.
Rodzice moi przyjechali do Kwidzyna w 1959 roku. Zamieszkaliśmy na ulicy Kamiennej 3. Ulica ta, wówczas, bez jezdni i chodnika, przypominała wiejskie zacisze. Kilka domów, wokół sady. A całkiem niedaleko szumne ulice miasta i ogromne budynki koszar. Pamiętam jakie wrażenie na mnie robiły cygańskie tabory jadące co piątek na targ mieszczący się u wylotu ul. Koszarowej. …..
…Pamiętam też słynne majowe żakinady. Każda klasa starała się przebrać za bohaterów ulubionej książki i kolorowy pochód ruszał ulicami miasta (1-go Maja, Chopina, Kościuszki). Raz byłam jedną z dam z „Awantury o Basię” Kornela Makuszyńskiego, innym razem różową królewną. Strojów szukało się na strychu sąsiadów, szyły je też nasze mamy. Na trasie pochodu zbierało się dużo mieszkańców. Miasta uniwersyteckie miały juwenalia, Kwidzyn żakinady.”
***
Ktokolwiek czyta nasze teksty, ktokolwiek umie lub ma wizję, niech się zastanowi nad projektem logo dla naszego Klubu Małej Ojczyzny Kwidzyńskiej.
Wyobrażamy sobie, że powinien to być znak prosty, czytelny i oddający istotę naszego istnienia. Znak, do wykorzystania na papierze firmowym, może na kopercie, może na znaczku w klapę. Po to, by nas wyróżniał, byśmy w tłumie stanowili grupę.
Projekty proszę wysyłać na którykolwiek z podanych na stronie adresów e-mailowych.
Przewodnicząca Kapituły – Krystyna Gromek
***
Nie o pieniądze, nie o dary a o wspomnienia, które powinniśmy napisać,
by utrwaliła się pamięć o tamtych dniach. „Tamte dni” to czas każdego z nas, wypadający w różnym okresie pobytu w Kwidzynie.
Nasze miasto ma swoją historię, ale nie ma historii rodów kwidzyńskich,
bo takich w Kwidzynie z racji zawirowań czasu i polityki nie było. Nie ostały się albo nie stworzyły. Może tworzą się teraz. Więc trzeba wiedzieć jakie były ich początki. Co przywieziono w pociągach repatriantów, jak wyglądało miasto,
kto z kim się przyjaźnił, a z kim nawet sympatyzował. I z tego, z tych wspomnień utworzy się Księga Kwidzyniaków.
Za jakiś czas przeczytamy o sobie i pomyślimy, że jesteśmy „ptakom podobni”. Bo znaleźliśmy się w tym mieście, potem z niego odfrunęli i znów, z miłością
i tęsknotą w sercu, wracamy. Bodaj we wspomnieniach.
Czas nagli. I z powodów technicznych wydania książki i dlatego, że pamięć
z latami blednie. Więc gdziekolwiek jesteście napiszcie o swoich kwidzyńskich latach. Dla innych i dla siebie, dla pamięci o naszym mieście.
PLATYNOWA PŁYTA I „SIŁY WYŻSZE”.
Dnia 26 czerwca 2004 roku odbyły się w Opolu Lubelskim „Krajowe Targi Fonograficzne” z udziałem wielu firm zagranicznych. Zwieńczeniem Targów, w miejscowym amfiteatrze, był koncert estradowy z udziałem wielu gwiazd polskiej estrady. Pod koniec koncertu wystąpił, ze swoim mini-recitalem Edward Hulewicz. Impreza została zakończona wręczeniem Edwardowi „Platynowej Płyty” za album „Edward Hulewicz”(SX 1387). Publiczność zgotowała artyście owację na stojąco i odśpiewała „sto lat”.
Niespodziewanie włączyła się w tę uroczystość przyroda. Stojące w pobliżu estrady wielkie i stare drzewo pękło na połowę i opadając, oparło się o sąsiadujące z nim drzewa. Zaskoczony piosenkarz, nie tracąc zimnej krwi, skwitował to wydarzenie żartobliwie: „Oto, widzicie państwo, siła mojego talentu powala nawet drzewa”. Komentowano zdarzenie, że zadziałały tu pewnie „siły wyższe”, które chciały w ten sposób zamanifestować swoją aprobatę dla nagrody, albo…. wprost przeciwnie.
***
Przed miesiącem ukazała się na rynku księgarskim książka Barbary Krupy-Wojciechowskiej zatytułowana „Medycyna i polityka”. Wydana przez Scientific Publishing Group w Gdańsku.
Autorka tak pisze o książce:
„Dane mi było być świadkiem, a niekiedy współkreatorem burzliwych przemian, które dokonywały się w ciągu ostatnich 70 lat. Celowo eksponuję zdarzenia przeżyte przeze mnie osobiście. Po latach patrzę na nie niekiedy z żartobliwym dystansem. Oceny moje są subiektywne, zatem mogą się różnić od opinii Czytelników lub od obecnie obowiązujących stanowisk. Będę ukontentowana, jeżeli także oponentów uda mi się skłonić do refleksji.”
Moim zdaniem, książka jest pozycją, którą należy przeczytać przypominając sobie zdarzenia, przypominając sobie także własne o nich sądy. Dla kwidzyniaków szczególny jest rozdział zatytułowany „Kwidzyn”.
Krystyna Gromek
***
Corocznie Burmistrz Kwidzyna p. Andrzej Krzysztofiak przy pomocy Rady Programowej do spraw Kultury i Sportu Urzędu Miasta przyznaje nagrody za działalność popularyzatorską na rzecz Miasta oraz w dziedzinie sportu i kultury. 26 marca 2004 r oceniając ubiegły rok, Burmistrza przyznał także nagrody osobom związanych z Klubem Małej Ojczyzny Kwidzyńskiej. Otrzymali je:
Bożena Bardelska – dziennikarka – za działalność zmierzającą do utworzenia Klubu za zbieranie wspomnień osób związanych z Kwidzynem oraz autorską książkę pt. „Kwidzyniaków historie prawdziwe”
Krystyna Kopisto – dyrektor biblioteki- za współtworzenie klubu, pomoc przy organizowaniu wykładów „Naszego Uniwersytetu”,oraz za ponadwymiarową działalność bibliotekarska
Prof. Mieczysław Jankiewicz za organizację cyklu wykładów w ramach ” Naszego Uniwersytetu” i propagowanie idei Klubu
Prof. Józef Bachórz – za książkę „Jak pachnie Litwa Mickiewicza” oraz propagowanie idei Klubu
Spośród wszystkich nagrodzonych w tym roku /30 osób/, w przyszłym roku zostanie wybrana jedna osoba do tytułu Człowiek Roku.
Czując się szczególnie dowartościowani dziękujemy Burmistrzowi za koncepcję utworzenia Klubu, za dostrzeganie działalności klubowej.
Kapituła Klubu
***
„Sukcesem może być wiele spraw i tematów, zawsze osobistych, związanych z pasjami, marzeniami.
Sukcesem kwidzynianki Ewy Matla – Kiepajło jest zorganizowanie w Gdańsku, w ostatnim dniu stycznia 2004 r. koncertu charytatywnego. Widząc, w jakiej potrzebie jest chory człowiek, postanowiła zrobić wszystko, by mu pomóc. Spowodowała, że spotkali się artyści i widzowie, których łączyła idea pomocy.
Na salę koncertową przybyło ponad 400 osób. Na ogół się znali, z jakichś miejsc, z jakichś czasów.
Kiedy po koncercie wymieniali uwagi o artyzmie, wartościach muzyki i malarstwa, raczej pomijali temat smutku i choroby. Ten temat mieli w sercu i w oczach. To Ewa spowodowała, że w zabieganym, często obojętnym świecie, zaistniał taki niewielki czas, który zapalił w sercach światło życzliwości, zrozumienia. Ciepło współczucia. To Ewa – kwidzynianka zapaliła to światło!”
Krystyna Gromek
A tak o koncercie mówi sama Ewa Matla – Kiepajło.
Tradycyjnie, raz do roku absolwenci, byli parlamentarzyści samorządu studenckiego Politechniki Gdańskiej spotykają się na uroczystej sesji parlamentu studenckiego. Wieczorem zaś w Dolinie Radości w Gdańsku na koleżeńskim spotkaniu.
Na ostatnim spotkaniu kolega, który sprawuje pieczę nad finansami Bogdana Kasprzyckiego oświadczył, że środków na wspomaganie leczenia wystarczy może do końca roku. Co dalej robić? Dodatkowo konieczny jest zakup bronchoskopu.
W tym miejscu konieczne jest zaprezentowanie sylwetki Bogdana Kasprzyckiego. Człowiek szalenie aktywny w pracy zawodowej i społecznej, a przy tym serdeczny kolega. Kontakty Bogdana były bardzo szerokie, „pracował” na nie od czasów studenckich do dzisiaj włącznie. Ciężko chory nadal dodaje otuchy innym, czego sama miałam okazję doświadczyć. Na imprezach organizowanych przez Bogdana można było spotkać znajome twarze gdańskiego środowiska i to zarówno z lewej jak i prawej strony sceny politycznej, a także przedstawicieli kościoła. Zakochany w Gdańsku, przez osiem lat pełnił funkcję v-ce Prezydenta tego miasta. Myślę, że to osoba beneficjenta wyzwoliła tak duży potencjał zaangażowania jego przyjaciół i znajomych.
Sześć lat temu na stoku narciarskim nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Diagnoza – stwardnienie boczne zanikowe! Trafia do szpitala, zostaje na stałe przykuty do łóżka. Potrzebny jest respirator. Zorganizowano zbiórkę pieniężną wśród kolegów, kupiono potrzebny sprzęt. Było to cztery lata temu!
My jego znajomi i przyjaciele stanęliśmy przed nowym wyzwaniem. Jak zebrać pieniądze przy coraz trudniejsze sytuacji finansowej darczyńców?
W spotkaniu czerwcowym Towarzystwa Przyjaciół PG uczestniczyli Luba i Józek Możdżerowie. Ich obecność nasunęła mi pomysł zorganizowania koncertu charytatywnego, którego gwiazdą byłby ich syn – światowej sławy pianista i kompozytor jazzowy Leszek Możdżer, oraz córka Jadwiga Możdżer, która studiowała w Dżakarcie „taniec indonezyjski”.
Pomysł został podchwycony, ale brutalnie oświadczono – organizacją musisz się zająć sama! Na szczęście spora grupa kolegów zadeklarowała swoją pomoc i trzeba przyznać, że słowa dotrzymali.
31 stycznia 2004 r. odbył się w audytorium nowum Politechniki Gdańskiej Koncert Charytatywny „BOGDAN TRZYMAJ SIĘ!”
W koncercie wystąpili:
– Leszek Możdżer – fortepian
– Jadwiga Możdżer – taniec Wschodu
– Detko Band pod kierownictwem Jerzego Detko
– Bel Canto – chór dziecięcomłodzieżcomłodzieżcomłodzieżcomłodzieżowy – dyrygent Ewa Fonfara
W przerwie koncertu odbyła się aukcja prac (19 eksponatów) darowanych przez znakomitych artystów Wybrzeża.
Koncert za pośrednictwem internetu przekazywany był do sali szpitalnej Bogdana. Dzięki temu był również z nami na koncercie.
Cieszy organizatorów, że efekt ich pracy został życzliwie przyjęty przez uczestników koncertu, a radość tym większa, że udało się nam zebrać na leczenie Bogdana ponad 146 tys. złotych i mamy nadzieję, że to nie wszystko.
Największym jednak podziękowaniem było dla mnie parę zdań z listu otrzymanego po koncercie od Bogdana: „…Jak mam dziękować za dar życia. Żadne słowa nie są w stanie przekazać mojej wdzięczności. Niech moja nieustanna walka z chorobą będzie skromnym podziękowaniem.”
Wiem na pewno, że warto było!
Ewa Matla – Kiepajło
***
Wczoraj to już historia…
W Kwidzynie powstaje Pracownia Regionalna. Nim poproszę o aktywny udział w tym przedsięwzięciu zwróciłam się do dr Justyny Liguz, która z ramienia miasta zajmuje się organizowaniem Pracowni, aby nam przybliżyła jej założenia i zadania.
Podstawowym zadaniem Pracowni Regionalnej jest gromadzenie i udostępnianie zbiorów muzealnych związanych z historią Kwidzyna i powiatu kwidzyńskiego w celu zaspokojenia potrzeb i aspiracji kulturalnych społeczeństwa. Pracownia w ramach swojej działalności gromadzi dobra kultury
i materiały dokumentacyjne, które inwentaryzuje, kataloguje i naukowo opracowuje, a następnie przechowuje zgromadzone muzealia w warunkach zapewniających im pełne bezpieczeństwo i magazynuje je w sposób dostępny dla celów naukowych.
Pracownia Regionalna Kwidzyn w założeniu jest miejscem, które gromadzi i udostępnia na miejscu wydawnictwa dotyczące Mazur i Powiśla, ze szczególnym uwzględnieniem Kwidzyna i powiatu kwidzyńskiego. Są to głównie książki (wśród nich publikacje niemieckojęzyczne i w innych językach), czasopisma (prasa pomorska, pisma lokalne, gazetki szkolne, parafialne, periodyki prywatne), zbiory kartograficzne (plany, mapy, grafika), widokówki, fotografie, przeźrocza, taśmy magnetofonowe i wideokasety, wycinki prasowe oraz inne dokumenty życia społecznego (plakaty, afisze, katalogi, programy, statuty i regulaminy).
Księgozbiór pracowni stanowią głównie wydawnictwa omawiające historię oraz współczesność Kwidzyna i okolic. Znajdują się tu także pozycje dotyczące poza historią, środowiska geograficznego, kultury i sztuki Dolnego Powiśla. Pracownia gromadzi i udostępnia artykuły
z czasopism lokalnych: „Kurier Kwidzyński”, „Kurier Powiatowy”, „Dziennik Bałtycki”, „Puls”, które stanowią dokumentację życia społecznego, politycznego i kulturalnego miasta Kwidzyna oraz regionu. Znaczna część zbiorów powinna obejmować zbiór plakatów, widokówek, fotografii, gazetek zakładowych i szkolnych, zaproszeń, katalogów wystaw oraz druków ulotnych, które są przejawem aktywności społecznej i dokumentacją wydarzeń na przestrzeni ostatnich lat.
Zawartość opisów powinna być udostępniona w formie bazy komputerowej.
Cele działalności Pracowni Regionalnej:
rozszerzanie i pogłębianie wiedzy o przeszłości regionu, propagowanie wiedzy historycznej, zachęcanie mieszkańców regionu do zainteresowania historią i dziejami regionu, w którym mieszkają
kształtowanie aktywnej postawy w kierunku tworzenia tzw. „małej ojczyzny”, integrację środowiska, kształtowanie świadomości lokalnej
pielęgnowanie tradycji, regionalnego folkloru i sztuki ludowej, zachowanie dokumentów i tradycji regionu
gromadzenie zbiorów bibliotecznych w zakresie historii miasta Kwidzyna, powiatu kwidzyńskiego oraz regionu (Pomorze, Prusy Zachodnie, Warmia i Mazury, Powiśle)
gromadzenie wszelkich wydawnictw dotyczących historii regionu, zarówno lokalnych
jak i o zasięgu ogólnopolskim, ciągłych oraz ukazujących się okazjonalnie
gromadzenie wszelkich prac naukowych (licencjackich, magisterskich, itp.) dotyczących rejonu,
z historii, geografii, turystyki, archeologii i innych, obejmujących tematyką miasto i powiat kwidzyński
stworzenie centrum informacji historycznej i turystycznej, tak aby osoby chcące podjąć się pisania wszelkich opracowań (magisterskich, licencjackich, semestralnych, itp.) miały ułatwiony dostęp do bibliografii i możliwości wykorzystania materiałów historycznych
stworzenie punktu informacji turystycznej, tak, aby osoby poszukujące wiadomości na temat obiektów i miejsc godnych odwiedzenia i zwiedzenia uzyskały pełną i rzetelną wiedzę
prowadzenie działalności dokumentacyjno-informacyjnej
rozbudowa sieci komputerowej – tworzenie własnej bazy danych, tworzenie katalogu zbiorów udostępnianego w systemie on-line (internet)
organizowanie różnych akcji popularyzowania historii, kultury i sztuki
prowadzenie akcji wydawniczej związanej z celami instytucji
organizacja imprez historycznych, kulturalnych, wystaw, wernisaży itp.
Tyle dr Justyna Liguz, która jednocześnie proponuje nam utworzenie działu poświęconego Byłym Kwidzynianom czyli członkom Klubu Małej Ojczyzny. I tu chętnie widziałaby: prace magisterskie, dyplomy, wszelkie publikacje, pamiątki, obrazy, być może zbiory, czy kolekcje. Jednocześnie jednak prosi o wsparcie Pracowni Regionalnej pamiątkami poświęconymi naszemu miastu od początku świata do dziś.
Pierwszym eksponatem, który przekażę w imieniu Klubu Małej Ojczyzny Kwidzyńskiej, Justynie będzie list Eugeniusza Kabatc jaki kilka dni temu do mnie napisał. Wszak to co zdarzyło się wczoraj to już historia.
Bożena Bardelska
***
„Dziennik Bałtycki” prowadzi akcję po nazwą:„Znani-Nieznani”. Celem akcji jest odnalezienie i przypomnienie ludzi, którzy poświęcili swe życie Gdańskowi, kiedyś gościli na pierwszych stronach gazet, ale dziś odsunęli się nieco w cień.
W piątek 11 marca 2005 r. ukazał się artykuł Barbary Szczepuły
Znani-Nieznani. Barbara Krupa-Wojciechowska, lekarka, która wierzy w ideę
Artykuł jest zapisem rozmowy Redaktorki z Panią Profesor oraz przywołuje fragmenty książki Prof. Krupy Wojciechowskiej „Polityka i medycyna ”.
Na naszej klubowej stronie prezentuję skrót z artykułu. Wybrałam fragmenty, moim zdaniem ważne nie tylko dla samej Pani Profesor ale i dla prawdy historycznej.
Krystyna Gromek
Człowiek z betonu
Taki tytuł zamierzała dać swojej książce, oczywiście puszczając do czytelników oko. Ale z drugiej strony, czy człowiek, który nie zmienia poglądów ma się czego wstydzić? Koniec końców Barbara Krupa-Wojciechowska swoją książkę zatytułowała „Polityka i medycyna”. Jej dwie pasje. Im poświęciła życie.
Sceny moskiewskie
Moskwa, lata trzydzieste. Stalin, Jagoda, Jeżów… Kreml. Łubianka. Mróz. Po zaśnieżonych ulicach drepczą ludzie okutani po głowy Oczywiście ci, którzy nie siedzą w więzieniach i łagrach. Ale to było tylko kwestią czasu, bo ludzie radzieccy dzielili się wtedy na tych, którzy siedzieli, siedzą, lub siedzieć będą.
Nie znała dziadka. Początkowo nie wiedziała nawet, że jest w Moskwie, rodzice opowiadali jej, że pracuje we Francji. Dopiero druga babcia, matka mamy wyjawiła jej w tajemnicy że dziadek Adam jest komunistą i mieszka w Moskwie. Adam Krupa był najpierw członkiem SdKPiL, potem KPP i Stowarzyszenia Starych Bolszewików. Całe życie – jak to się mówiło – poświęcił walce. Do Kraju Rad uciekł z Polski przed represjami. Tu groziło mu kilkuletnie więzienie tam, podobnie jak inni polscy komuniści, zginął w 1937 roku z rozkazu Stalina.
I co? – pytam popijając zieloną herbatę na słonecznej werandzie w mieszkaniu profesor Krupy-Wojciechowskiej w Sopocie. -Nie zraziło to ojca, ani pani do komunizmu?
– Pani myśli w kategoriach indywidualnych – profesor Krupa buja się w fotelu na biegunach. -My myśleliśmy bardziej całościowo, globalnie. Idea była ważna, nie wypaczenia. Komunizm – zamyśla się – był rodzajem naszej religii.
Adam Krupa został zrehabilitowany w 1956 roku.
Sceny kwidzyńskie
Teraz przedstawmy ojca, który po wojnie znalazł się na Ziemiach Odzyskanych, w Kwidzynie. Po roku został I sekretarzem Komitetu Powiatowego PPR. W mieście i okolicy nie mówiono wcale PPR, tylko „partia Krupy”.
„W domu mieliśmy pepeszę -pisze jego córka w książce „Polityka i medycyna” – i nauczono mnie, że kiedy ktoś puka, nie należy stać bezpośrednio za drzwiami, gdyż mogę przez nie dostać serię z automatu. Ot, tak, w ramach walki klasowej. Gdy szedł na powiat oddział „Łupaszki”, nieliczne siły bezpieczeństwa i milicji ruszyły na odsiecz, w gmachu starostwa na piętrze z wiązką granatów został mój Ojciec, a na parterze starosta, równie dobrze uzbrojony. Szczęśliwie przeszli bokiem”.
Po zjednoczeniu PPR i PPS towarzysza Krupę przeniesiono do Gdańska. Otrzymał mieszkanie w przedwojennej kamienicy w Sopocie, to właśnie, w którym rozmawiamy.
Sceny marcowe
Marzec ’68 kojarzy się w Akademii Medycznej w Gdańsku przede wszystkim z docentem Taubenfliglem Wiktor Taubenfligel też był przedwojennym komunistą. Walczył w Hiszpanii i w Chinach, po stronie komunistycznej. Wojnę spędził w armii amerykańskiej na terenie Birmy Po wojnie przyjechał do Gdańska, bo miał tu kolegę dąbrowszczaka, Grzegorza Korczyńskiego. Pracował w Akademii Medycznej. Gdy Barbara Krupa zaczynała studia, był sekretarzem Komitetu Zakładowego PZPR. Kiedy jednak okazało się, że dąbrowszczacy zagrażają socjalizmowi został aresztowany W ekspresowym tempie opuścił więzienie, gdy do Polski z oficjalną wizytą przyjechał Czou-En-Lai. Premier Chińskiej Republiki Ludowej powiedział premierowi Cyrankiewiczowi, że chciałby spotkać się ze swoim przyjacielem Taubenfiglem…
Nadszedł marzec 1968 r. i docent Taubenfligel wyemigrował.
– Choć nie musiał przecież -twierdzi profesor Krupa.
– Jak to – „nie musiał”? – pytam.
– Do naszych profesorów zaczęły przychodzić listy z propozycjami otrzymania tylu, a tylu tysięcy dolarów na Zachodzie. Profesor Zofia Majewska, neurolog, członek PZPR, otrzymała list od jednej z żydowskich organizacji właśnie z propozycją opuszczenia kraju i pomocy finansowej na urządzenie się w Wiedniu. Była oburzona. Zgodziła się na opublikowanie tego listu, o co wiele osób miało potem do niej pretensje. I została w kraju. To jest odpowiedź na pani pytanie, czy docent Taubenfligel musiał emigrować.
– A aresztowania studentów wyrzucanie ich z uczelni to nic?
– Studenci powtarzali slogany na temat demokracji podrzucane im przez politycznych graczy którym wcale nie chodziło o demokrację. Studenckie hasła były niekiedy naiwne, często zresztą były to dzieci ultrastalinowców…
– A marcowi docenci?
– Wypadki marcowe wyzwoliły na uczelniach awans młodej kadry! Mianowano docentów na podstawie całego dorobku, nie tylko pracy habilitacyjnej. Sprawdzili się przez następne lata, mimo że usiłowano ich ośmieszać. Sądzę zresztą, że niebawem wrócimy do jednego stopnia naukowego, bo taki system obowiązuje na całym świecie.
Sceny grudniowe
Rok 1970. Władysław Gomułka, I sekretarz KC PZPR oraz Willy Brandt, kanclerz RFN podpisują traktat o granicy na Odrze i Nysie.
– Uznanie naszej zachodniej granicy przez Republikę Federalną Niemiec to wielki sukces Gomułki – mówi profesor Krupa–Wojciechowska. – Ani Ulbricht, ani towarzysze radzieccy nie przywiązywali do tego wagi, uważali bowiem, że to oni są gwarantami pokoju na tej granicy
Władysław Gomułka to, jej zdaniem, polityk na miarę generała de Gaulle’a. Mąż stanu. Obaj wiele zrobili dla światowego prestiżu swoich krajów I obaj ponieśli osobistą klęskę polityczną.
W czasie, gdy Wiesław zajęty był traktatem polsko-niemieckim towarzysze, chcący przejąć władzę, przygotowali wypadki grudniowe!
Wracała wtedy pociągiem z plenum KC do domu i zobaczyła przez okno wagonu osmalone mury Komitetu Wojewódzkiego.
– To było po prostu przerażające.
W klinice pełno rannych. Milicjantów robotników, osób przypadkowych. Dyrektor Instytutu Chirurgii reguluje ruchem, pilnuje, by nie kładziono obok siebie milicjantów i stoczniowców.
– Zastanawiałam się nieraz, czy można było uniknąć tragedii w Gdańsku. Wydaje mi się, że nie. Podpalenie KW budziło grozę, nie mogliśmy zrozumieć, dlaczego stoczniowcy to zrobili? Przecież przed wojną robotnicy także protestowali i nigdy nikt nie podpalał budynków Dziś myślę, że to nie była wcale uświadomiona klasa robotnicza, ale młoda załoga składająca się z chłopców pochodzących przeważnie ze wsi, którzy zachowywali się wtedy tak, jak niegdyś ich ojcowie i dziadkowie, którzy palili dwory!
– Nie wiem, kto kazał strzelać, wszyscy jakoś się pogubili, a jeśli chodzi o Gdynię – mówiło się o prowokacji. Byli tacy towarzysze, którzy chcieli pozbyć się Kociołka, bo uważano, że Gomułka szykował go na swojego następcę. Wziął młodych, myślę o Kociołku właśnie i o Tejchmie i zaniepokoił tym tak zwany aparat. Zaburzył rytm, a aparat to wielka siła. Towarzysze ze Śląska już przebierali nogami do władzy…
Sceny z lat siedemdziesiątych
Na VIII Plenum nie dopuszczono jej do głosu. Na VI Zjeździe siedziała w specjalnym sektorze Sali Kongresowej zarezerwowanym dla tych, którzy odchodzą z władz centralnych.
– Młodzi delegaci patrzyli na nas tak, jak ja na III Zjeździe oglądałam odchodzącego Mijala i innych tak zwanych dogmatyków -mówi. Odchodzący mieszkali też w innym hotelu, by nie demoralizować delegatów.
Ze zdwojoną energią zajęła się nadciśnieniem tętniczym..
Sceny ze stanu wojennego
Ktoś przybiegł z informacją, że aresztowano profesor Joannę Pensonową, która bardzo zaangażowała się w Solidarność. Profesor Krupa-Wojciechowska zaraz zatelefonowała do generała Andrzejewskiego z pytaniem: co robić? Kazał napisać rekomendację i wkrótce potem Pensonowa wróciła do domu.
Ale nie mogła się nadziwić, ilu profesorów i innych pracowników naukowych, członków partii zresztą, którzy także dzięki przynależności do PZPR porobili kariery po powstaniu „Solidarności”, w ciemno zapisywało się do tego ruchu.
W roku 1983 na polecenie I sekretarza KW PZPR Stanisława Bejgera profesor Barbara Krupa-Wojciechowska została rektorem Akademii Medycznej.
– Stan wojenny nie był przejawem siły i bezprawia – ocenia dziś tamten okres. – Stan wojenny i wszystkie następne wygibasy polityczne, które robiła władza, były chęcią przystosowania się do nowego, które wyczuwało się intuicyjnie. Dziś patrzę z rozbawieniem, jak wielu bohaterów opozycji coraz bardziej wierzy że groziło im straszne niebezpieczeństwo.
– Wielu ludzi siedziało w więzieniach, wielu straciło pracę! – protestuję.
– Zmieniono system naprawdę niewielkim kosztem. Mojego ojca dwukrotnie wyrzucano z pracy: raz w 1953, drugi – w 1956. Z tym się trzeba liczyć. Niepokorni zawsze dostawali po grzbiecie. A ja zostałam wybrana rektorem na kolejną kadencję, co nie ukrywam, dało mi ogromną satysfakcję. W 1986 znowu wróciłam do Komitetu Centralnego PZPR!
Sceny ze zjazdu
Weterani trzymali się razem. Krupa-Wojciechowska, Szyr, Albrecht i Kania. Fiszbach natomiast opowiadał coś o nowej partii w duchu miłości do Wałęsy. Kwaśniewski z Siemiątkowskim tworzyli nowe struktury i argumentowali, że są lepsi, bo później urodzeni, co ją śmieszyło. Mówiła, że znała wielu mądrzejszych, choć starszych od siebie.
– Sztandar PZPR wyprowadzić -powiedział sekretarz Rakowski To był smutny moment. Przecież jeszcze jako nastolatka wstąpiła do PPR i całe dorosłe życie związała z partią.
Do SdRP nie zapisała się, bo nie czuje się socjaldemokratką. -Zresztą – mówi – zawsze potrzebni są ludzie, którzy są wierni swoim poglądom, nawet jeśli przestają być modne.
Nadal leczy – i to jest ważne.
Barbara Szczepuła
***
„Dziennik Bałtycki” 19.03.2005
Jak to się robi? Kwidzynianka sprowadziła bogów na ziemię…
Andrzej Chmielewski (skrót Krystyna Gromek)
Panteon na giełdzie
Katarzyna Kasińska, uczennica pierwszej klasy I Liceum Ogólnokształcącego w Kwidzynie, (naszego Liceum) zdobyła główną nagrodę w trzeciej edycji konkursu dotyczącego publikacji na temat rynku kapitałowego. Organizatorami jest Fundacja Edukacji Rynku Kapitałowego wspólnie z Giełdą Papierów Wartościowych w Warszawie oraz Komisją Papierów Wartościowych i Giełd. Patronat objęło Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu.
Z całego kraju napłynęło 177 prac. Zadaniem uczestników było napisanie artykułu prasowego, poświęconego wybranej instytucji rynku kapitałowego. Mógł on przybrać formę wywiadu, eseju, reportażu lub relacji dziennikarskiej. Kasia Kasińska znalazła się wśród pięciu osób, które otrzymały główną nagrodę. Uznanie jury zyskała jej praca pod przewrotnym tytułem „I bogowie grają na giełdzie”. Opiekunką dziewczyny była nauczycielka przedsiębiorczości w I LO, Mirosława Wenta-Wypych.
Gra na Olimpie
Bogowie greccy, m.in. Zeus, Hera, Atena, Apollo, Bachus i inni, ci z najwyższej półki oraz pomniejsi, żyjąc w naszych czasach, w pełni korzystają z życia.
– Tak jak wcześniej na Olimpie – hulają, żyją ponad stan – wyjaśnia Kasia. – Zapominają, że to wolny rynek i ambrozja nie leje się z nieba, tylko trzeba ją kupić. Dlatego w pewnym momencie kończy im się budżet. Zastanawiają się, co dalej począć. Jeden z nich wpada na pomysł, aby zagrać na giełdzie. Jednak, aby zagrać, trzeba było najpierw giełdę i zasady gry poznać. I jak to w mitach bywa, udaje się, a wszystko kończy się happy endem.
Praca kwidzynianki, w takiej nietypowej formie, musiała zwrócić uwagę jurorów.
– Pisząc, nie myślałam o tym. Nagrody otrzymaliśmy w budynku Giełdy Papierów Wartościowych z rąk wiceministra edukacji. Dyktafon cyfrowy i aparat cyfrowy przyda się na pewno, jak nie teraz, to na studiach. Oprócz tego dostałam plecak i wiele publikacji. Będę startować w kolejnych edycjach – zapowiada licealistka.
Bardzo giełdowi
To nie pierwsza główna nagroda w tym konkursie ucznia I LO w Kwidzynie. W ubiegłym roku wśród laureatów znalazł się Mateusz Burczyk z pracą „Giełda przyszłości – jeden dzień z życia inwestora giełdowego – burmistrz cudotwórca”. Licealiści z pierwszego „ogólniaka” odnosili także sukcesy w innych konkursach proponowanych przez Fundację Edukacji Rynku Kapitałowego i GPW. Dlatego w październiku ubiegłego roku w szkole z młodzieżą spotkał się wiceprezes giełdy Piotr Szeliga.
***
„Kurier Kwidzyński” nr 11 z 16.03.2005r
Rozmawiał Mirosław Wiśniewski; skrót tekstu Krystyna Gromek
Zorganizowałem tu pierwszą dyskotekę.
W marcu 2005 prof. dr hab. Włodzisław Duch z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu wygłosił dla kwidzynian wykład „Trzy projekty, które zmienią świat”. Między spotkaniem z młodzieżą a wykładem dla dorosłych znalazł chwilę czasu dla dziennikarzy.
– Zniszczeni nauką. Tak mój syn określa niektórych moich studentów – mówi Włodzimierz Duch. Staram się do tego nie dopuścić, więc oprócz pracy znajduję czas na nurkowanie, czy wyjazd do Egiptu. Trzeba mieć jakieś zainteresowania i prywatne chwile szaleństwa. Inaczej człowiek wpada w pewną rutynę, co jest niebezpieczne dla niego i jego pracy. Ja robię 10 rzeczy naraz, co ma swoje dobre i złe strony. Złe, bo może lepiej skupić się na jednym i to realizować do końca. Z drugiej strony jeśli robi się wiele rzeczy, to pewne rzeczy wychodzą. Jak uda mi się choć jedna trzecia z tego, co robię, to jest dużo.
– Z jakimi odczuciami wraca pan do Kwidzyna?
– Mówiłem już młodzieży, że główną przyczyną, dla której tak gromadnie przybyli na to spotkanie była pewnie informacja, że robiłem tutaj pierwszą dyskotekę. Wszystko działo się w 1968 roku w sali gimnastycznej naszego ogólniaka. Po prostu udało mi się gdzieś dostać stereofoniczną wkładkę z NRD, a mieliśmy wówczas tylko trzy płyty- Abbey Road, Woodstock i płytę Jimmiego Hendrixa. Udało nam się podłączyć dwa duże wzmacniacze lampowe i ogromne kolumny i siedzieliśmy ładnych parę godzin z kolegami z klasy wyższej. Do tego czasu nie było tu dyskotek, tylko do tańca przygrywał zespół. Później oczywiście dyskoteki się rozwinęły, ale pod koniec lat 60. praktycznie ich nie było.
Kwidzyn znam doskonale, wychowywałem się tu. Przez 17 lat mieszkałem przy ul. Kościelnej do czasu, kiedy w 1972 roku wyjechałem na studia. Wówczas trochę rozluźniły się moje związki z tym miastem. Zawsze bardzo miło jest jednak przyjechać do Kwidzyna, a miasto zmieniło się na lepsze. Choćby to, że znajdujemy się w byłych koszarach, które zawsze ze zgrozą oglądałem tylko z zewnątrz. Pamiętam, że raz nawet weszliśmy przez duże drzwi wejściowe, gdy dużymi literami napisano „Pobór – witamy was”. W środku napis był już trochę inny „Mamy was”. Miejsce to zawsze było raczej groźne i pierwszy raz jestem w środku byłej jednostki.
-Czy lata spędzone w liceum ukształtowały pana na tyle, że wybrał pan obecną drogę życiową?
– W zasadzie tak, bo w szkole średniej głównie interesowało mnie zrozumienie świata. Związane to było oczywiście z fizyką, która jest główną nauką prowadzącą do tego zrozumienia. Byłem również zainteresowany zrozumieniem działania naszych umysłów i rzeczami związanymi z psychologią, ale fizyka jest bardziej podstawową nauką, choć do tej psychologii bardzo powoli, ale jednak docieram. Przyznam jednak, że dopiero w ostatnim dziesięcioleciu udało mi się wyjść poza fizykę.
Naczytałem się więc różnych książek, w stylu autobiografii Ghandiego czy też dwóch tomów filozofii indyjskiej. Od tego czasu chętnie zajmuję się tą filozofią i od czasu do czasu sam chętnie na ten temat coś napiszę.
-Czy pracując z dala od tego miasta, spotyka pan kwidzyniaków?
– Parę osób pracuje na uczelni w Toruniu, więc znamy się. Moja nauczycielka j. rosyjskiego, pani Balicka, mieszka w Los Angeles. Mieszka tam również Wicek Przybylski, a Olek Roszak, z którym studiowałem fizykę mieszka aktualnie w Glasgow. Często wzajemnie odwiedzamy się i utrzymujemy stały kontakt.
***
Kurier Kwidzyński (nr 05), 02.02.2005 r.
Profesor Marian Szarmach
Do łaciny trzeba dojrzeć
Spotkanie z Apoloniosem z Tiany, antycznym konkurentem Chrystusa, umożliwił słuchaczom prof. dr hab. Marian Szarmach z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Aula Kwidzyńskiego Centrum Kultury, gdzie odbywał się wykład, była wypełniona po brzegi. Dziś prezentujemy zapis krótkiej rozmowy z profesorem – humanistą, filologiem klasycznym, absolwentem kwidzyńskiego liceum, obecnie mieszającym w pobliskim Sztumie.
-Pana związki z Kwidzynem…
-To właśnie tutaj w 1956 roku zdawałem maturę i przez cztery lata chodziłem do liceum ogólnokształcącego. Lata spędzone w Kwidzynie zawsze wspominam bardzo dobrze i muszę przyznać, że szkole tej zawdzięczam naprawdę wiele. Choć już wówczas była to stara szkoła z tradycjami, to mój wybór, aby chodzić właśnie do niej, podyktowany był zupełnie prozaicznymi względami; internatem. Prawie 50 lat temu były zupełnie inne czasy i warunki, więc możliwość mieszkania w internacie była wielką zaletą.
-Pamięta pan swoich ówczesnych profesorów?
-Oczywiście, szczególnie muszę powiedzieć o mojej nauczycielce łaciny z tamtego okresu, pani Zofii Królakowej. Była studentką wybitnego, światowego filologa klasycznego Tadeusza Zielińskiego; który wykładał jeszcze na carskim uniwersytecie w Petersburgu, a po rewolucji przeniósł się do Warszawy. Muszę powiedzieć, że pani Królakowa byłaby dziś zupełnie niemodna. Wychodziła bowiem ze słusznego założenia, że wszelkie opowiadania o ułatwianiu nauki łaciny to bzdura. Twierdziła, że łacina jest językiem trudnym i wszelka nauka zawsze będzie trudna.
-Jak wyglądał wówczas Kwidzyn?
-To było bardzo biedne miasto powojenne. Powiem jednak szczerze, że myśmy tego zupełnie nie odczuwali. Byliśmy młodzi i nie żyliśmy tą biedą.
-Czy utrzymuje pan kontakty ze swoją byłą klasą?
-Oczywiście. To są znajomości, których się nie zapomina, a niektóre to wręcz przyjaźnie. Mogę tutaj wymienić Zosię Ułanowską, która jest dzisiaj w Szczecinie, Dankę Oliwę-Ostrowską, lekarkę która jest w Gdańsku, Tadzia Kołodzieja, lekarza mieszkającego koło Grudziądza, czy byłego ministra i posła Jacka Taylora. To są wszystko znajomości z naszej klasy i utrzymuję z nimi bardzo serdeczne kontakty.
-Po zakończeniu szkoły jednak rozeszły się wasze drogi?
-Tak, ja jedyny poszedłem na filologię klasyczną. Zawsze lubiłem języki, a zajęcia w kwidzyńskiej szkole dały mi mocną podbudowę do dalszej pracy. Były to studia kameralne, bo na moim roku było nas 10 osób. Zawsze jednak byliśmy traktowani bardzo poważnie, co zobowiązywało nas do pewnej uczciwości. Nikomu z nas do głowy nie przychodziło oszukiwać.
Miałem okazję studiować u wielkiego profesora Stefana Srebrnego, jednego z najwybitniejszych znawców dramatu starożytnego. Gdyby mu pokazać zwolnienie lekarskie jako usprawiedliwienie nieobecności, to kipiałby z oburzenia. Dobrocią zmuszał do pracy. Chciał, by mówić po prostu: „mnie nie będzie” ,,jestem nieprzygotowany”. Nie obchodził go powód, wiedział, że musiał być on bardzo poważny, skoro tak mówimy.
Dziś mówi się o tym, żeby wyrzucić język łaciński z liceum. Jestem tego gorącym przeciwnikiem, bo nie ma kultury humanistycznej bez łaciny. W tym ułatwianiu i ogłupianiu społeczeństwa wmówiono nam, że skoro młodzież tego nie chce, to należy to wyrzucić. Na zachodzie Europy i w Unii Europejskiej łacina jest jednak przez 6 lat, po 6 godzin. Niedawno spotkałem młodego lekarza niemieckiego, który powiedział mi, że zrobił magnum latinum, czyli dużą maturę z łaciny i jest z tego dumny. Liczę, że my też do tego dojrzejemy.
-Jak po latach reaguje pan na Kwidzyn i jego mieszkańców?
-Zawsze bardzo serdecznie. W swoim czasie moim prorektorem był profesor Michał Rozwadowski, chemik, który tutaj również zdawał maturę. Często spotykam kwidzyniaków i zawsze mamy sobie do powiedzenia o jedno słowo więcej w każdym zdaniu.
Sam Kwidzyn wyładniał i rozrósł się. Czasami bywam tutaj pokazując kwidzyńską katedrę historykom sztuki i to nie tylko polskim. Są wręcz zachwyceni jej pięknem, czystością linii architektonicznej, freskami. Interesują ich również barokowe wiszące ołtarze epitafijne. Zawsze bardzo chętnie tutaj wracam.
Rozmawiał: Mirosław Wiśniewski
Kurier Kwidzyński Kurier Kwidzyński Nr 06 z 10.02.2005
Prof. Marian Szarmach
Śladami Apoloniosa z Tiany
Kolejny wykład Klubu Małej Ojczyzny Kwidzyńskiej wprowadził zebranych w świat kultury antycznej. Profesor dr hab. Marian Szarmach jako specjalista w literaturze antycznej oraz filologii klasycznej przyznał, że chciał zaintrygować swoich słuchaczy.
-Wybierając temat starałem się opowiedzieć o czymś co zainteresowałoby wszystkich – mówił. – Wybrałem więc konkurenta Chrystusa, czyli niejakiego Apoloniosa z Tiany. To był, tłumacząc z greckiego święty człowiek, którego starożytność obawiająca się narastającego chrześcijaństwa wyeksponowała jako kontr+Chrystusa.
Profesor podkreślał, że bardzo wiele słów Apoloniosa porównać można z Ewangelią. Zachowało się także dzieło opisując żywot tego świętego, pióra niejakiego Filostrata żyjącego na przełomie II i III wieku.
-To jeden z bardzo dobrych pisarzy greckich tego czasu – mówi M. Szarmach. – Żywot ten składa się z ośmiu ksiąg, które przełożyłem na język polski.
Najpierw wykładowca Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu spotkał się z kwidzyńską młodzieżą. Jak sam przyznał była zainteresowana historią Apoloniosa, choć stanowczo zbyt wiele osób żuło gumę.
-Mówię o tym głośno, bo to co u w Polsce jest pewnym symptomem elegancji w zjednoczonej Europie naprawdę symptomem elegancji nie jest – stwierdził.
Kilka godzin później wykładowca spotkał się z trochę starszym audytorium. Tym razem już symptomy elegancji miały zupełnie odmienny charakter. Dziś jest profesorem Katedry Filologii Klasycznej UMK oraz członkiem Komitetu Nauk o Kulturze Antycznej Polskiej Akademii Nauk.
Słuchacze nie mieli pytań, jednak porównania słów Apoloniosa i Chrystusa zaciekawiło wszystkich.
Tekst: Mirosław Wiśniewski
***
„Kurier Kwidzyński” nr 5 z 02.02. 2005 r. zajął się jednak głownie nie tematem chemicznym a wspomnieniami Profesora z okresu Kwidzyńskiego.
Z artykułu Anny Skrobiszewskiej cytuję obszerne fragmenty.
Krystyna Gromek
„Razem z rodzicami przyjechaliśmy tu w 1947 roku. Mój ojciec był tzw. osadnikiem wojskowym. Z wykształcenia farmaceutą. Tu w Kwidzynie zorganizował własną aptekę na ul. Batalionów Chłopskich 35. W Kwidzynie zdałem do liceum, wraz z Jankiewiczem, (prof. Mieczysław Jankiewicz – członek Kapituły Klubu Małej Ojczyzny Kwidzyńskiej).
– Jak wspomina pan młodzieńcze lata w kwidzyńskim liceum?
Szkolny czas spędzaliśmy bujnie. Działaliśmy w harcerstwie. Mieliśmy wspaniałych, nauczycieli, przeważnie pochodzili z Wilna. Szczególnie polonistów, pana Batorego i potem panią Sienkiewicz. Chemik, profesor Sosnowski, tak potrafił zainteresować nas tym przedmiotem, że na 80 absolwentów aż 11 skończyło studia chemiczne, a czwórka z jednego rocznika została profesorami. Był też miłośnikiem teatru. Dzięki niemu byliśmy w Kwidzynie na przedstawieniu „Pan Jowialski” z Solskim i Zelwerowiczem. Do Kwidzyna ściągali ludzie z różnych stron. W tym czasie było tu pięć domów dziecka z sierotami, także z Kazachstanu. Pomagaliśmy wielu z nich w nauce. Sił do różnych kawałów nam jednak nie brakowało. Byliśmy trudnym pokoleniem. Energia nas roznosiła. Raz na wieszaku do map na środku „powiesiliśmy” kolegę, który na zawołanie potrafił zblednąć. Przymocowaliśmy go paskami, wyglądało jakby wisiał na stryczku. Gdy wszedł profesor Kowalczyk, doznał szoku. „Zdejmijcie go!” – krzyczał. To było okrutne, bo ten człowiek przeszedł obozy, był słaby. Potrafiliśmy być też dla niego mili. W dniu jego imienin, męska klasa ustawiała się w kolejce do łazienki naprzeciwko gabinetu dyrektora. Wszyscy łby zlewali sobie wodą i potem grzebieniem robili równy przedziałek przez środek. Na pierwszej lekcji wszyscy tak wyglądali. Bo Kowalczyk tak się czesał. To był hołd dla niego.
l tak w 1951 roku dotrwaliśmy do matury. W tym samym roku zdawałem na chemię na Uniwersytecie Poznańskim (obecnie Adama Mickiewicza).
-Potem odwiedzał pan Kwidzyn?
-Po ślubie w 1957 przyjeżdżaliśmy z dzieciakami do rodziców. Mieszkali wtedy naprzeciwko liceum, do którego uczęszczałem (obecnie I LO). W 1951 roku znacjonalizowano bowiem ich pierwszą aptekę. Państwo zostawiło nas bez środków do życia, bo zabrało również prywatne konto. Zostaliśmy z tym, co mama akurat miała w portfelu. Jednak dzięki temu udało mi się dostać na uczelnię, bo nie byłem już „prywatna inicjatywa” tylko „klasa pracująca”. Potem pracowali w państwowej aptece na ul. Braterstwa Narodów (obecnie również jest tam apteka -Św. Kosmy i Damiana). Jednak było im ciężko i postanowili wyprowadzić się z Kwidzyna, by prowadzić wiejską aptekę w Dranicach, gdzie znajdował się największy szpital psychiatryczny w Polsce (ponad 2 tyś. łóżek). Wtedy mój kontakt z Kwidzynem się urwał. Przyjeżdżałem jedynie na zjazdy klasowe, spotkania.
– Czy podoba się panu dzisiejszy Kwidzyn?
– Jankiewicz jest wprost zakochany w Kwidzynie. Ciągle tu przyjeżdża. Teraz mnie obwiózł i pokazał, co się zmieniło. Bardzo podoba mi architektura, nowe domy. To imponujące. Wszystko czyste, zadbane. Uderzyło mnie to, że domy nie są pomalowane graffiti, nowe lampy nie potłuczone.
O tokoferolach Prof. Marek Gogolewski całe naukowe życie poświęcił badaniom tokoferoli (witamina E) i o nich właśnie opowiadał na wykładzie kwidzynianom. Mówił, jak ważna jest dla zdrowia i życia człowieka. Mówił, w jakich produktach się znajduje. Głównie jednak skupił się na typowo fachowych teoretycznych rozważaniach. |
***
Najnowsza płyta Edwarda Hulewicza.
W grudniu ubiegłego roku ukazała się, wydana przez Polskie Nagrania najnowsza płyta Edwarda Hulewicza nosząca tytuł: „Edward Hulewicz Best of…” Jest to płyta recitalowa, na repertuar której złożyły się największe jego hity, w nowych aranżacjach. Płyta ta, – jak powiada sam jej autor, jest podsumowaniem dorobku artystycznego, jakby zamknięciem dotychczasowej pracy twórczej, po to, by otworzyć nową kartę swojej działalności.
Ta nowa karta zostanie zainaugurowana w najbliższym czasie nagraniem nowej płyty. Edward Hulewicz otrzymał bowiem propozycję od wybitnego producenta i kompozytora Adama Rup nagrania kilkunastu nowych, premierowych piosenek, w których, ukaże się jako wykonawca współczesnej piosenki, potrafiący iść z duchem czasu, śpiewać zgodnie z wymogami nowoczesnej interpretacji, wymogami stawianymi przez współczesnego odbiorcę.
Ma nadzieję, że pomocnym w promowaniu jego działalności artystycznej będzie jego rodzinne miasto Kwidzyn. Właśnie w Kwidzynie zamierza rozpocząć promocję tej swojej nowej płyty – którą ma nagrać, koncertem w kwidzyńskim Teatrze.
Powracając do płyty, która się ukazała, oto co w recenzji tej płyty pisze Dyrektor Polskich Nagrań dr Ryszard Majak (fragmenty wypowiedzi):
„Szanowni Państwo
Najnowsza płyta Polskich Nagrań z piosenkami Edwarda Hulewicza ma charakter podsumowujący pewien etap twórczości popularnego Artysty-prezentuje te najlepsze, najbardziej kochane przez publiczność utwory, wybrane z imponującego repertuaru piosenkarza, kompozytora, poety.
Edward Hulewicz zapowiada nagranie nowej płyty z zupełnie nowymi stylistycznie, wokalnie
i tekstowo utworami. Jest więc dobry moment na wybór i prezentację „The best of…”
… Zawsze dynamiczny, zawsze młody i zawsze radosny, kochany przez publiczność. Przystojny, elegancki, obdarzony świetnym głosem, talentem aktorskim i umiejętnością nawiązywania bezpośredniego i bezpretensjonalnego kontaktu ze słuchaczami osiągnął Edward Hulewicz prawdziwe mistrzostwo estradowe i niewątpliwy status gwiazdy.
Polecam Państwu THE BEST OF z przebojów Edwarda Hulewicza z pełnym przekonaniem, że rekomenduję rzeczywiście najlepsze polskie piosenki.”
Informację szczegółową o karierze naszego Klubowego Kolegi, można przeczytać na jego stronie internetowej: www.hulewicz.art.pl
***
NAGRODA ARTUSA – Zapach Literatury.
„Jury konkursu Media Książce nominowało czwartą i ostatnią za ubiegły rok książkę do Nagrody Artusa. Jest nią tom studiów „Jak pachnie na Litwie Mickiewicza” Józefa Bachórza, wydane przez oficynę słowo/ obraz, terytoria.
Jury chwali tom za zmysłowość w czytaniu literatury, delikatność w obchodzeniu się z jej sferą legendarno-mitologiczną, a także ciągłą aktualność myśli wieszcza – dowodem esej „Mickiewiczowska idea Europy”.
W pierwszym rzędzie jednak jury zwróciło uwagę na tradycyjną elegancję i klarowność języka, jakim – oddając językowi współczesnej humanistyki atrybut należny i ani słowa więcej – posługuje się autor.”
„Dziennik Bałtycki” 9 stycznia 2004 (tas)
***
ANKIETA KWIDZYN
Ankieta przeznaczona jest dla członków Klubu „Małej Ojczyzny Kwidzyńskiej”. Jeżeli chcesz wstąpić do Klubu (bądź jesteś jego członkiem) napisz o sobie, o swoim mieście o swoich bliskich.
Materiał prześlij na adres: Bożena Bardelska ul. Kamienna 1 A 39; 82-500 Kwidzyn lub internetem: bozena_ba@wp.pl
Ankieta: Droga „do” i „z” Kwidzyna
Nie będąc specjalistą w dziedzinie nauk społecznych, pokuszę się jednak o zaproponowanie kilka pytań o charakterze podstawowym, które jak mi się wydaje, mogą być przydatne dla różnych opracowań.
1. Imię i nazwisko – aktualne i w okresie szkolnym
2. Lata pobytu w Kwidzynie
3. Skąd przychodzisz i dlaczego
4. Gdzie są Twoje korzenie rodowe (w Twoim odczuciu)
5. Stan rodzinny, jak się rozwijały rodziny. Te w Kwidzynie
6. Dlaczego stąd wyjechałeś?
7. Kariera zawodowa: studia, tytuły naukowe, zawodowe, zajmowane stanowiska publiczne i służbowe
8. Sukcesy i osiągnięcia naukowe, artystyczne, zawodowe, sportowe i in.
9. Wymień znanych Ci kwidzyniaków, którzy Twoim zdaniem osiągnęli sukces życiowy (jaki?) i zdobyli uznanie społeczne
10. Scharakteryzuj krótko osoby, których już nie ma w naszym gronie, a które zasługują na pamięć
To ma być Księga Kwidzynian. Część danych można zastrzec. Księga powinna tworzyć się stale.
/Krystyna Gromek/
Wykłady, które się odbyły:
Data | Nazwisko wykładowcy, uczelnia | Temat wykładu |
14.12.2005 | Eugeniusz Kabatc – pisarz Warszawa | Paradoksy Małych Ojczyzn |
16.11.2005 | dr Mieczysław Kucharski – Warszawa | Wody mineralne i lecznicze- ich zasoby w Polsce oraz wykorzystanie |
19.09.2005 | prof. dr Andrzej Lisowski – Gdańsk | Metody sztucznej inteligencji i teorii gier w bezpiecznej nawigacji morskiej |
21.11.2005 | mgr Mieczysław Haftka – historyk – Gdańsk | Pomezania – przed sprowadzeniem Krzyżaków |
18.05.2005 | Prof. dr hab. Józef Bachórz – Uniwersytet Gdański | Dlaczego Bolesław Prus? |
20.04.2005 | Prof. dr hab. Włodzimierz Grajek – Akademia Rolnicza w Poznaniu | Biotechnologia – mity i rzeczywistość „Żywność modyfikowana genetycznie i nie tylko” |
16.03.2005 | Prof. dr hab. Dominik Rutkowski – Politechnika Gdańska | Rozwój systemów radiokomunikacji komórkowej |
16.02.2005 | Prof. dr hab. Włodzisław Duch – Uniwersytet M. Kopernika w Toruniu | Trzy projekty, które zmieniają świat |
3.02.2005 | Prof. dr hab. Marian Szarmach – Uniwersytet M. Kopernika w Toruniu | Antyczny konkurent Chrystusa |
15.12.2004 | Prof. dr hab.Marek Gogolewski – Poznań | Tokoferole (niosące życie) w życiu człowieka |
17.11.2004 | Prof. dr hab. Barbara Krupa-Wojciechowska | Medycyna wczoraj, dziś i jutro |
20.10.2004 | dr hab. Michael Abdalla – Akademia Rolnicza w Poznaniu | Mezopotamia – kolebka cywilizacji i kultury |
15.09.2004 | dr Stanisław Bortnowski – Uniwersytet Jagielloński w Krakowie | Przedmiot w literaturze i malarstwie |
22.10.2003 | Prof. dr hab. Mieczysław Jankiewicz – Akademia Rolnicza w Poznaniu | Inauguracja „Naszego Uniwersytetu” |
25.11.2003 | Prof. dr hab. Józef Bachórz – Uniwersytet Gdański | Jak pachnie Litwa Mickiewicza |
17.12.2003 | Prof. dr hab. Mieczysław Jankiewicz – Akademia Rolnicza w Poznaniu | Chleb i produkty zbożowe jako pożywienie człowieka |
21.01.2004 | Prof. dr hab. Ryszard Pawłowski – Uniwersytet Gdański | Współczesna genetyka sądowa – DNA na tropie przestępców |
17.03.2004 | Prof. dr hab. Władysław Rozwadowski – Uniwersytet im. Adama Mickiewicza | Prawo rzymskie fundamentem współczesnych systemów prawnych |
21.04.2004 | Prof. dr hab. Józef Małolepszy – Akademia Medyczna we Wrocławiu | Alergie problemem naszych czasów |
19.05.2004 | Prof. dr hab. Jerzy Wiśniewski – Akademia Rolnicza w Poznaniu | Las w życiu człowieka |